JMJ - refleksje

Autor - kontakt
01.12.2011 04:00:14

    Słowa często sprawiają mi trudność- nie obrazują w pełni tego, co czuję, z czym chciałabym się podzielić ( być może wynika to wyłącznie z braku pewnej umiejętności i niewystarczającej dojrzałości pisarskiej. Pozostaje mi nieustanna praktyka). Bo jak opisać siedemnastodniową podróż z Jezusem?

Z NASTANIEM DNIA WYSZEDŁ I UDAŁ SIĘ NA MIEJSCE PUSTYNNE. A TŁUMY SZUKAŁY GO

Łk4, 42-43

    Napisałam list do dziadków dzień przed wyjazdem. Prosiłam w nim o modlitwę, bo mimo spakowanej torby, czułam, że wewnątrz mnie panuje ogromny bałagan. Niepokoje wzrastały i kilka faktów sprawiło, że byłam bliska płaczu. W tym całym rodzinnym, pozarodzinnym i osobistym rozgardiaszu pozostałam sama. Wokoło wszystkich uspakajałam, doradzałam, pocieszałam, ale niestety ani grama pozytywnej energii nie starczyło dla mnie.

LISY MAJĄ NORY, A PTAKI PODNIEBNE- GNIAZDA, LECZ SYN CZŁOWIECZY NIE MA MIEJSCA, GDZIE BY GŁOWĘ MÓGŁ POŁOŻYĆ

Mt8,20-21

    W trakcie podróży nie myślałam o tym, że znowu kark mi drętwieje podczas niespokojnej drzemki lub, że znowu siedzę bezczynnie i na dodatek wściekle pomarańczowe zasłonki drażnią moje oczy. Podróżując po Hiszpanii- zwiedzając Santander, Madryt, Barcelonę- nie myślałam o tym, że żar z nieba się leje, przylepiając się do ciała lub, o tym, że tłumy ludzi innej nacji, wydzierając się w miejscach publicznych, mogą doprowadzić mnie do szału. Pragnienia, niewygody, zmęczenie- o tym nie myślałam, bo w podróży trzeba łapać do kieszeni każdy moment, każdy najmniejszy drobiazg czy bzdurę- one są na wagę złota, kształtują i ubogacają. Po powrocie myślę, że każdy z nas na nowo docenił ugotowany przez mamę obiad, wygodne łóżko lub własną łazienkę.

A ON RZEKŁ: "PRZYJDŹ!" PIOTR WYSZEDŁ Z ŁODZI, I KROCZĄC PO WODZIE, PRZYSZEDŁ DO JEZUSA. LECZ NA WIDOK SILNEGO WIATRU ULĄKŁ SIĘ I GDY ZACZĄŁ TONĄĆ, KRZYKNĄŁ: "PANIE, RATUJ MNIE!" JEZUS NATYCHMIAST WYCIĄGNĄŁ RĘKĘ I CHWYCIŁ GO, MÓWIĄC: "CZEMU ZWĄTPIŁEŚ, CZŁOWIECZE MAŁEJ WIARY?"

Mt14, 29-32

    Lourdes. 153 lat temu, w tym samym miejscu gdzie ja stałam, stała Bernadetta… Jestem gadatliwą osobą, ale wtedy z nikim nie rozmawiałam. W tym tłumie, hałasie próbowałam pobyć sama ze sobą. Jeśli ktoś teraz powie mi, że nie potrafi się skupić na Mszy Świętej, bo małe dzieci krzyczą i biegają po całym kościele a starzy ludzie ciągle kaszlą, od razu polecę mu pielgrzymkę do Lourdes. Tam udało mi się na krótką chwilę usłyszeć samą siebie. A tak na marginesie, przeżyłam szok na widok brokatowych lub świecących na czerwono figurek Matki Bożej w budach z pamiątkami.

    Santander. To był dobry czas na złapanie oddechu przed Madrytem. Niestety kąpiel w słonej wodzie jest dla mnie nie do zniesienia, ale spacery ze smacznymi lodami, samotna podróż autobusem do El Plaza de Toros, pogawędki w sklepie, na ulicy czy nad morzem okazały się chwilami niezapomnianymi. To są takie momenty „perełki”- uwielbiam je i często je wspominam. To tak jakby każdy z nas miał swojego prywatnego krawca, który szyje dla nas na miarę takie chwile.

    Madryt. Gdy wyszliśmy z metra przy Bibliotece Narodowej, pierwsze co poczułam to ogromne uderzenie gorącego powietrza. Pomyślałam: „Zaczyna się…  Jak się nie rozpuszczę do końca tygodnia to będzie dobrze”. Całe miasto przejęła w swoje ręce młodzież, muzyka pop- dance głośno rozbrzmiewała, a co mocniejsze beaty czułam w swoim żołądku. Rozglądając się wokoło, zapominając o upale, i chłonąc każdy detal pomyślałam: „ale będzie fajnie!” I było. Poza tym Madryt to przepiękne miasto. Architektura bogata w detale, wiele kościołów i ośrodków kultury, olbrzymi park Retro, urokliwe uliczki… Majestatyczny i urzekający. Oczekiwałam, jak na stolicę przystało, ogromnej metropolii, przepełnionej wieżowcami, billboardami z tandetnymi reklamami i ulic w stylu naszej Marszałkowskiej. Zostałam pozytywnie zaskoczona.
Tylko z lotniska Cuatro Vientos mam krótką notatkę, spisaną „na gorąco”:

    Jestem na lotnisku Cuatro Vientos w punkcie kulminacyjnym Światowych Dni Młodzieży. Tyle młodych ludzi z różnych państw przyjechało w jednym celu, dzięki jednemu człowiekowi (…)
Jest mi gorąco; jestem spocona, słońce przypala mocno każdy milimetr mojej skóry, ciągle czuję pragnienie, jest mi niewygodnie, przypalona trawa wszędzie wpada, ten tłum jest trochę przerażający ale jestem tutaj i nie chcę stąd iść. Oddaję Tobie ten czas.

    Oczekiwanie. Ogromna burza i ja z Olą zawinięte w kłębek pod jedną parasolką. Fala ciszy podczas czuwania 2 milionów młodych ludzi. Nocna rozmowa z Karmelitą. Spanie w wilgotnym śpiworze. Msza Święta z udziałem papieża. Wybacz mi te bezokoliczniki, ale nie umiem opisać tych chwil. Przypomina mi się moment, kiedy rozglądam się wokoło i mówię do proboszcza: „ale czad!” Mało ambitnie, ale ważne, że w środku wszystko kołatało.

    Barcelona. Podobno taka piękna i zachwycająca. Nie wiem, nie zdążyłam się rozejrzeć a już musieliśmy wyjeżdżać. Tylko jedna rzecz, a raczej osoba wryła mi się w pamięć. Antoni Gaudí. To był niesamowity człowiek. Tak więc za rok trzeba będzie tu przyjechać. A może uda mi się też wrócić do Santander i Madrytu? A może uda mi się pojechać jeszcze gdzieś dalej? Oby tak.

JEŚLI KTOŚ JEST SPRAGNIONY, A WIERZY WE MNIE- NIECH PRZYJDZIE DO MNIE I PIJE!

J7,37-38

    Mogłabym tak pisać i pisać. Ale czy warto? I tak nie jestem w stanie wszystkiego dokładnie opisać. Niestety moje umiejętności są niewielkie, choć chęci ogromne. Po prostu, trzeba TO przeżyć.

Uczestniczka

kontakt