Na Światowe Dni Młodzieży do Madrytu wyjeżdżałam pełna obaw o wszystko i zupełnie nieświadoma tego, co nas tam czeka. Co prawda dostaliśmy ramowe plany wyjazdu, ale z nich nie można było się dowiedzieć niczego, prócz podstawowych danych technicznych. Przeglądając stronę internetową ŚDM też nie czułam zaspokojenia ciekawości. Nawet siedząc już w autokarze zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby zostać w domu i wynudzić się w Warszawie.
Droga do Hiszpanii trwała 2 dni. W autokarze można się bardzo łatwo zintegrować, więc pierwsze lody zostały przełamane. Ku mojemu zaskoczeniu ci, którzy znali się już na bardzo długo przed wyjazdem, nie zamykali się na nowicjuszy. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że był to wstęp do poczucia jedności z chrześcijańską młodzieżą z całego świata. Zanim dotarliśmy do Hiszpanii, szybko zwiedziliśmy Lourdes. Obudziło to moją ciekawość świata i chęć dalszej pielgrzymki. Najcenniejsze, co wywiozłam z tego miasta to woda ze świętego zdroju, która wypłynęła po objawieniach maryjnych św. Bernadetcie.
Naszym pierwszym punktem docelowym w Hiszpanii było miasto Santander, położone na północnym zachodzie kraju nad Oceanem Atlantyckim. Już po pierwszych dniach chciałam tam zamieszkać na stałe. Klimat jak w Polsce latem, piękne piaszczyste i skaliste plaże, chłodny ocean – dla mnie warunki do życia idealne. Zostaliśmy zakwaterowani w domach hiszpańskich rodzin. Po mieście oprowadzali nas wolontariusze, dostarczając nam wielu atrakcji. Brzmi banalnie? Faktycznie, ale ci ludzie naprawdę zostali naszymi przyjaciółmi. W domach mogliśmy się czuć jak u siebie, wszystko było do naszej dyspozycji. Wolontariusze, młodzi jak my, bardzo łatwo się z nami dogadywali, przez co szybko się poznaliśmy i później trudno było nam się rozstać. Dostaliśmy od nich tyle ciepła i miłości, że ciężko to sobie wyobrazić. Byli z nami w każdej chwili, na każdą naszą prośbę, w rozmowie, w zabawie, ale i przy modlitwie. A te w Santander były niepowtarzalne. Modliliśmy się co najmniej w trzech językach z racji tego, że w mieście byli również pielgrzymi ze Szwajcarii. W modlitwie Hiszpanów oczarowała mnie gorliwość, którą w pełni oddawały wykonywane przez nich pieśni. Śpiewali z głębi serca ku Bożej chwale przepiękne melodie i teksty. My także nauczyliśmy się śpiewać niektóre z nich i teraz odbijają się dźwięcznym echem w naszych głowach i sercach. To cudowny sposób wychwalania Pana, bo jak mówił św. Augustyn „kto śpiewa, ten dwa razy się modli”. Gdy musieliśmy już wyjeżdżać z Santander i zmierzać do Madrytu, obiecaliśmy sobie i naszym hiszpańskim przyjaciołom, że w stolicy wśród milionowych tłumów odnajdziemy się, by znów pobyć razem.
Z tą nadzieją w sercach ruszyliśmy do Madrytu. Gdy stanęliśmy na ulicach miasta miałam wrażenie, że jestem w samym środku jakiejś wielkiej imprezy. Grała głośna muzyka, wszyscy dookoła tańczyli, śpiewali, wymachiwali flagami swoich państw. Przyznam, że czułam się dość nieswojo. W pierwszym czasie odebrałam Madryt dość negatywnie. Bardzo przeszkadzały mi tłumy na ulicach, placach, w restauracjach, a przede wszystkim nie mogłam znieść upału. Nie rozumiałam, skąd Włosi czy Argentyńczycy mieli siłę, by śpiewać i krzyczeć na cały głos. Wyjątkowo działało mi to na nerwy. Nie byłam na Mszy otwarcia Światowych Dni Młodzieży, nie cieszyłam się, że wkrótce w mieście ma się pojawić papież, miałam dość tłoczących się pielgrzymów. Chciałam już tylko udać się w miejsce, gdzie będzie cisza i spokój. A jednak coś skłaniało mnie, by się przełamać i czerpać z wszelkich niedogodności przyjemność. I w tym właśnie momencie nadszedł Festiwal Pojednania. W Parku Retiro, na jednej z większych alei, zostały rozstawione konfesjonały umożliwiające spowiedź w prawie każdym języku świata, przez kratki lub twarzą w twarz. Na końcu „spowiadającej” alei stał namiot z Najświętszym Sakramentem, gdzie przez całą dobę trwała adoracja. Idealna okazja dla umęczonych serc, by zdjąć z nich ciężar grzechu. W ich gronie znalazło się też moje serce. Po spowiedzi i prawie godzinnej adoracji wyszłam z namiotu z przeogromnym uśmiechem na twarzy i łzami szczęścia cisnącymi się do oczu. Zatwardziałe i zgorzkniałe serce uzyskało najcudowniejsze lekarstwo – Boże Miłosierdzie. Brak sił spowodowany upałem, dystans do obcokrajowców związany z licznymi tłumami, zamieniły się na mnóstwo pozytywnej energii i chęć okazania radości innym. I choć to nie takie łatwe, wystarczyło otworzyć serce i wpuścić do niego Pana Jezusa, powiedzieć „Panie, mieszkaj tu, to Twoja świątynia”.
Po adoracji udałam się na Wystawę Powołaniową. Były to prezentacje licznych wspólnot i zgromadzeń. Zachęcano młodych ludzi do zastanowienia się nad swoim powołaniem lub przyłączeniem się do grup organizujących wolontariaty. Można było poznać mnóstwo zgrupowań, o których dotąd nie miało się pojęcia. Nasza grupa, z przyczyn oczywistych, najbardziej zainteresowała się zgromadzeniem Pasjonistów. Bardzo polubiliśmy ich stoisko, ale i oni nie szczędzili dla nas swojej sympatii i serdeczności. Po wystawie, udało nam się skontaktować z naszymi Hiszpanami z Santander i spotkaliśmy się na wyjątkowym trawniczku w Parku Retiro. Byliśmy wzruszeni i wyjątkowo rozradowani. I choć spotykaliśmy na ulicach Madrytu grupy Polaków to jednak dzięki naszym przyjaciołom znad oceanu nie czuliśmy się w tym wielkim mieście tak bardzo samotni.
Gdy nadszedł dzień spotkania na lotnisku Cuatro Vientos, było wyjątkowo upalnie, bo aż 46 stopni! Co prawda pielgrzymów zmierzających na lotnisko mieszkańcy miasta oblewali wodą z okien i balkonów, ale i tak pogoda była nie do wytrzymania. Już na miejscu zgromadziło się prawie 3 miliony ludzi, przy potwornym skwarze, na suchej trawie, bez grama cienia. Przez ten wyjątkowy dyskomfort znów zaczęły wzbierać we mnie nerwy. Z resztą wiele osób siedziało już jak na szpilkach i czekało na zachód słońca. Na szczęście wkrótce nadeszły burzowe chmury, choć zanim zaczęło lać, zdążyliśmy powitać papieża. I tym razem udzielił mi się entuzjazm tej 3 –milionowej młodzieży z całego świata. Śpiewaliśmy, wiwatowaliśmy: „Esta es la juventud del Papa!”. Kiedy papież przywitał nas ciepłymi słowami, rozpętała się burza. Wszyscy w pośpiechu zwijaliśmy śpiwory i karimaty kryjąc się w kilkanaście osób pod jedną kurtką przeciwdeszczową. To nie odebrało nam jednak humoru, wciąż chcieliśmy śpiewać, śmiać się, radośnie przeżywać ten czas. Po ulewie nastał spokój i mogliśmy przystąpić do wspólnej modlitwy w skupieniu. Papież wystawił Najświętszy Sakrament, przyniósł nam Jezusa, byśmy mogli Go adorować. Młodzież z całego świata, ludzie różnych kultur i kolorów skóry, o różnych gustach i z różnymi problemami, przebyli wiele kilometrów, stanęli na jednym lotnisku, wszyscy razem, wspólnie, by móc przez kilka chwil pomodlić się w ciszy. Dotknęło mnie to bardzo głęboko. Zdałam sobie wtedy sprawę, że wiara to nie jest chodzenie do kościoła, klepanie formułek modlitw, rower na Pierwszą Komunię. Wiara to my. To ci wszyscy ludzie, którzy zjechali się w jedno miejsce dla Chrystusa, by dać świadectwo światu. Bo to my jesteśmy solą ziemi, to my jesteśmy światłem świata. Naszą łaską jest nasza wiara, siłą miłość Jezusowa, a misją głoszenie Słowa Bożego. Jesteśmy powołani do niesienia Dobrej Nowiny. To dla Jezusa stanęliśmy wszyscy na Cuatro Vientos, by udowodnić światu, że każdy z nas jest umiłowanym dzieckiem Bożym, bez względu na kolor skóry, narodowość czy to, co ma na sumieniu.
Rano w niedzielę, po nocy pod gołym niebem Ojciec Święty odprawił Mszę Św. i ogłosił zaproszenie na kolejne Światowe Dni Młodzieży do Rio de Janeiro w 2013 roku.
Po światowym czasie modlitwy udaliśmy się do Barcelony, by przez jeden dzień szybko ją zwiedzić. W sumie w podróży byliśmy 18 dni. Wyjeżdżając z Hiszpanii czuliśmy już rosnącą tęsknotę za krajem i swoimi rodzinami, a przede wszystkim za własnymi łóżkami. Byliśmy naprawdę zmęczeni, przez cały wyjazd spaliśmy średnio po 4 godziny w nienaturalnym dla nas klimacie, co znacznie utrudniało normalne funkcjonowanie. Przy życiu i dobrej formie trzymała nas wzajemna przyjaźń i jedność naszej niewielkiej grupy. Przez ten cały czas razem spędzony zżyliśmy się wszyscy ze sobą. Teraz oglądając zdjęcia czy słuchając hymnu ŚDM 2011, budzą się najpiękniejsze wspomnienia. A przecież wróciliśmy niecały miesiąc temu…
P.S. Świnka kupiona, zbieram na lot do Rio.
E.